Modlitwą obejmować życie PDF Drukuj Email
Wpisany przez Beata   
niedziela, 29 grudnia 2013 13:56

Prawdziwa modlitwa jest bardzo osobista, to znaczy, że ogarnia całego mnie: myśli, uczucia, wyobraźnię. Nie powinno się z modlitwy wyłączać radości, cierpienia ani trosk. Zewnętrzna strona życia może spowodować rozproszenia i zablokować kontakt z Bogiem, mimo że przecież wszystko, co mi sprawia kłopot, co mnie w sercu boli, muszę przedstawić Bogu. Już sam fakt, że te sprawy tak wiele dla mnie znaczą, wskazuje, że Boga coś z nimi łączy i że ma On coś na ten temat do powiedzenia. Próba całkowitego usunięcia roztargnień, może łatwo przytłumić modlitwę. Modlić się, to rzeczywistość widzieć inaczej. To tyle, co spoglądać oczyma wiary, że łatwiej rozpoznać najgłębsze podstawy każdego istnienia.

 

 

 

Zatem modlić się, to ujmować rzeczywistość głębiej i bardziej prawdziwie. Każda rzecz, każda osoba i każda sytuacja mówi o Bogu, jeżeli tylko umiemy we właściwy sposób słuchać. Modlitwa, to tyle, co umieszczenie głowy w sercu. Pewnemu młodemu człowiekowi modlitwa sprawiała trudności. Zwrócił się w tej sprawie do swojego mistrza. Mistrz udzielił mu następującego pouczenia: „Weź wielki arkusz papieru i zapisuj na niej każdy dar, jaki w ciągu dnia otrzymujesz. Zwróć przy tym uwagę na to, byś niczego nie uważał, jako samo przez się zrozumiałe”. Ta uwaga zawraca modlitwę do ludzkiego doświadczenia, do podłoża, w które każda modlitwa sięga korzeniami. Jeżeli jest mizerna i powierzchowna, nie może się rozwinąć. A jeżeli wszystko potraktujemy, jako samo przez się zrozumiałe, jeżeli się już niczemu nie dziwimy i żadnej prawdziwej uwagi nie możemy zwrócić na rzeczy, sytuacje albo ludzi, nasza modlitwa skostnieje, stanie się sztuczna, a może nawet w ogóle zaniknie.

 

 


Modlić się w duchu i prawdzie to tyle, co przeniknąć przez zasłonę, jaką nasz „zdrowy rozsądek” kładzie na tajemnicy życia. Pełne uwielbienia rozmodlenie zmienia nasz ogląd rzeczywistości i pomaga nam pewniej rozpoznać troskliwą miłość Boga pod wielowarstwowością życia. Modlitwa pozwala nam widzieć, że Bóg we wszystkim działa. Żadna radość nie może nam, zatem pozwolić zapomnieć o Ojcu, od którego pochodzi wszelkie dobro, ale też żadna troska nie może nas oddzielić od Ojca, który się o nas troszczy.

 

 

Radość może nam niekiedy przesłonić nasze prawdziwe położenie. Także nadmierna troska może wypaczyć naszą modlitwę. Niekiedy to nie Bóg staje się punktem centralnym naszej uwagi, lecz to, o co usilnie Go błagaliśmy na modlitwie. Jeżeli jesteśmy zaangażowani uczuciowo, nie myślimy o niczym innym, ponieważ jesteśmy całkowicie zajęci tym, o co się chcemy modlić. Kiedy się jednak zdobędziemy na to, że modlimy się za kogoś innego, nasza uwaga zostaje nagle przerwana, co oznacza, że to nie myśl o Bogu ani świadomość Jego obecności doprowadziła nas do tego skupienia, lecz nasze ludzkie interesy. Myśl o przyjacielu ma większą dla nas wartość, niż myśl o Bogu – i to jest zastanawiające.

 

 

 

Modlić się to tyle, co stać w obecności Bożej z otwartymi rękami. Bóg może dawać, ale może też odbierać. Moje życie jest do Jego dyspozycji. Gest otwartych rąk wyraża ponadto, że podczas modlitwy my sami niczego nie dokonujemy, że modlitwa nie jest żadnym naszym osiągnięciem. Podczas pracy potrafię albo zachować wrażliwą postawę otwartych rąk, albo moją pracę mogę przemienić w zdobywanie dla samego siebie. Inaczej mówiąc: mogę moją pracę tak ustawić, by przez nią namalować własny obraz, żeby w niej samego siebie uczynić ważnym, żeby siebie samego przez nią dowartościować. W tej drugiej sytuacji moja postawa pracy stoi w przeciwieństwie do postawy modlitwy. Życie moje jest rozdarte, kontemplacja i działanie stały się przeciwieństwami. Ale pracę mogę również wykonywać w postawie modlitewnej, mogę z niej uczynić służbę Bogu i ludziom, mogę w niej nie szukać samego siebie, lecz – podobnie jak na modlitwie – dawać samego siebie i samego siebie oddawać. To dawanie jest właśnie przyjmowaniem: „Kto stara się zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z Mego powodu – ten je zachowa”.

 

 

 

Praca wykonywana w takim duchu jest pokorna i bezinteresowna. Podobna postawa przenika i kontemplację i działanie. Taki sposób modlitwy sprawia, że nie uciekamy od wspólnoty, od Zgromadzenia, od Sióstr, lecz w nią wrastamy. W życiu nie można dążyć do potwierdzania swojej własnej wartości. Życie jest, bowiem bezinteresowną służbą. Wówczas można mówić o kontemplacji w działaniu. Modlitwa bez działania jest bez wartości i nic nie znaczy, bo to tak, jak byśmy mówili: „Pomóż nam, Panie, żebyśmy sami nie musieli nic robić”. Również działanie człowieka bez jego modlitwy może być niezrozumiałe, powierzchowne i samowolne.

 

 

 

 

autor: ks.Józef Pierzchalski SAC

 

 

 

źródło:

 

 

Poprawiony: niedziela, 29 grudnia 2013 14:23